Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

sobota, 25 listopada 2017

Recenzja #11 - "Czas Żniw", Samantha Shannon

Tytuł polski: Czas Żniw
Tytuł angielski: The Bone Season
Wydawnictwo polskie: SQN Imaginatio
Wydawnictwo angielskie:
Tłumaczenie: Regina Kołek
Korekta: Joanna Mika, Marta Pustuła, Kamil Misiek
Okładka: R
ISBN: 978-83-7924-082-1
afał Tyński, Paweł Szczepanik





„Jesteśmy mniejszością, której świat nie akceptuje,
nawet fantazjowanie o nas jest zakazane.
Wyglądamy jak inni. Czasem zachowujemy się jak inni. (…)
Nie wszyscy z nas wiedzą, kim jesteśmy. Niektórzy umierają,
nie mając pojęcia o swojej prawdziwej naturze.
Inni wiedzą, dlatego nigdy nie pozwolimy
się złapać. Ale istniejemy. Uwierzcie.”
Paige Mahoney na pierwszy rzut oka jest zwykłą dziewiętnastolatką. Nie poszła na studia, pracuje i w zasadzie może się wydawać, że w jej życiu nie dzieje się nic niezwykłego. Nietrudno się jednak domyślić, że pozory lubią mylić. Paige jest jasnowidzem – członkiem kryminalnego podziemia, do którego przynależność jest karana śmiercią. Przez dość długi czas udawało jej się unikać kontaktu z władzą i ze strażami prawa, chroniona przez ludzi Jaxona Halla, swojego mim-lorda.
Pewnego dnia jednak wszystko się zmienia. W metrze, którym chce wrócić do domu, napotyka kontrolę, której głównym zadaniem jest wynajdowanie ludzi o zdolnościach do jasnowidzenia. Chroniąc siebie i mężczyznę, który ma podobne do niej zdolności, korzystając ze swoich mocy, zabija dwóch mężczyzn. Choć jej duszą targa niepokój, udaje jej się wrócić do domu i to dopiero tam znajdują ją stróże prawa. Mimo desperackiej próby ucieczki, zostaje złapana i od początku wie, że cokolwiek by się nie stało, nie spotka jej tam nic dobrego.
„- Jak się nazywasz?
- XVI-19-16.
- Jakie jest twoje prawdziwe imię?
- Już nie pamiętam, ale cyrkowcy mówią
na mnie Dostawca. Wolisz się posługiwać
prawdziwymi imionami?
- Zdecydowanie.”
W kolonii karnej, Szeol 1, ludzie, tak zwani ślepcy, i jasnowidze mają tylko numery, ich imiona zostają zapomniane. Nikt nie przejmuje się ich losem, choć mimo to istnieje ścisła hierarchia. Żółci służą jedynie rozrywce, różowi to przyszli obrońcy Refaitów przed Emmitami, a czerwoni, należący do najwyższej rangi jasnowidzów w kolonii, bezpośrednio odpowiadają przed Refaitami i cieszą się największymi przywilejami.
Paige trafia do domu małżonka krwi, Arcturusa Mesarthima. Nie ma pojęcia, kim jest mężczyzna, ani do czego jest zdolny. Jedyną informacją, którą uzyskuje jest to, że jeśli poświęci się swojemu treningowi oraz będzie bezwzględnie posłuszna, dostanie szansę na stanie się czerwoną, jeśli jednak nie – zostanie zdegradowana i otrzyma strój w kolorze żółtym. Choć dziewczyna nie ma pojęcia, co ją czeka ani jak ma wyglądać jej szkolenie, ma wrażenie, że w kolonii karnej napięcie jest ogromne, że gdzieś tam głęboko w duchu ludzie marzą o rebelii i że ma ona nawet sojuszników w osobach zarządzających miastem. Mimo tych podejrzeń, Paige nie potrafi zorientować w większości przypadków kto może być jej potencjalnym sojusznikiem, a kto wrogiem.
„Wspomniałam, że pracowałam dla syndakatu
- zatem parę słów wyjaśnienia. Byłam pewnego
rodzaju hakerem. Nie czytającym umysł, raczej
radarem umysłu wchodzącym w zaświaty.”
Przygody Paige wciągnęły mnie dopiero od drugiego czy też trzeciego rozdziału. Świat wykreowany przez Samanthę Shannon w mojej opinii jest anty-utopią, światem dalekim od perfekcji, któremu daleko do ideału. Sądzę, że od świata mojego ulubionego autora tego gatunku, Orwella, różni się bardzo mocno, natomiast ta inność niczego tej książce nie odbiera, wręcz przeciwnie, wnosi trochę świeżości do świata literatury anty-utopijnej. Zdecydowanie polecam sięgnąć po pierwszy tom serii, a ja korzystając z tego, że pod ręką mam drugą część, lecą ją czytać.

„Ale kiedy patrzyłam, jak tunel znika
mi przed oczyma, jednego byłam pewna:
naprawdę mu ufałam. Teraz
musiałam tylko zaufać samej sobie.”